Quantcast
Channel: Lupus Libri | Blog o ładnych książkach i komiksach
Viewing all 244 articles
Browse latest View live

Agata Pietrusz

$
0
0
Kolejny wilczy fanart spłynął na naszego maila. Jego autorką jest Agata Pietrusz. Agata uwielbia kropki! :)
Agata o sobie:
Nazywam się Agata Pietrusz (ur. 1982). Rysuję dla swojej przyjemności i relaksu 3 godziny dziennie, codziennie. Przez to w kolejce czekają książki do przeczytania. Kolekcjonuję matrioszki i książki dla dzieci. Marzę o tym, że ktoś kiedyś wyda moją książeczkę o Matrioszce. Moją ulubioną ilustratorką jest Ingela Arrhenius. Ponadto szalenie lubię kropki, stare meble i moją córkę Teklę :). Od niedawna mieszkam w Glasgow. Jestem architektem (skończyłam Wydział Architektury i Urbanistyki na Politechnice Gdańskiej).
Plakaty: sowy Polski, kontrastowy dla dzieci, polski alfabet dla dzieci
Czasem robię portrety na zamówienie, jednak najlepiej rysuje się swoją rodzinę lub znajomych.
lub portrety ludzi, których podziwiam (od lewej: Ray Eames, Le Corbusier, Ingela Arrhenius).
Projekt książeczki dla dzieci Matrioszka.
Książeczki na własny (i dziecka mego) użytek składam metodą "chałupniczą".
Po więcej prac Agaty zapraszamy na jej bloga Sznypskry.

Fani przepytują: Sebastiana Skrobola

$
0
0
Sebastian Skrobol - projektant graficzny, ilustrator, kolorysta, pracuje głównie przy grach na urządzenia mobilne. Autor wydanego w 2014 roku, w pełni autorskiego komiksuQuiet Little Melody - A simple fairytale. Sebastian jest laureatem drugiej edycji konkursu na Stypendium Sklep.gildia.pl dla komiksowych debiutantów. O ile faktycznie, zrealizowany w ramach stypendium komiks Quiet Little Melody jest debiutem albumowym Sebastiana, to samego autora trudno nazwać debiutantem komiksowym. Do tej pory tworzył głównie krótkie formy komiksowe, publikowane w antologiach lub katalogach pokonkursowych. Tworzy najczęściej w duecie ze świetnymi scenarzystami takimi jak Denisem Wojdą i Bartoszem Sztyborem.
W 2008 roku zajął trzecie miejsce w konkursie na krótką formę komiksową na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi, za komiks pt. Szóstego dnia, do scenariusza Bartosza Sztybora. Od tego czasu, przez cztery kolejne lata z rzędu wygrywa swoim komiksem miejsce na podium w kolejnych edycjach konkursu MFK. W 2012 wraz ze scenarzystą Denisem Wojdą zajmuje upragnione :) pierwsze miejsce za komiks Ghost Kids: The ribbon. Lista zwycięskich konkursów jakie Sebastian ma na swoim koncie jest imponująco długa, zahacza nawet o konkursy zagraniczne. Jak sam wielokrotnie podkreślał, lubi konkursy ponieważ narzucają mu nieubłagany deadline, mobilizację, której bardzo potrzebuje.
W ramach nowej, testowej formuły na blogu, daliśmy Wam szanse zadać pytania autorowi (na naszym FB) i tym samym przeprowadzić z Sebastianem wywiad. Dorzuciliśmy od siebie kilka pytań. Zobaczcie jak to wyszło.


Grzegorz Teszbir: Twój komiks Quiet Little Melody realizowany był w ramach stypendium sklepu Gildia. Zakładam więc, że z tego tytułu miałeś ustalony termin zakończenia pracy, jak zwyczajne zlecenie. Nie mogłeś więc sobie pozwolić na totalną swobodę pracy, prawda? Czy taka presja czasowa była dla Ciebie problematyczna czy może wręcz przeciwnie, potrzebowałeś takiego bodźca by mobilizował Cię do systematycznej pracy?

Sebastian: Wcześniej długi czas nosiłem się z zamiarem zrobienia dłuższej historii, ale zawsze gdzieś się to rozchodziło po kościach. Głównym powodem dla którego wysłałem QLM, na konkurs sklepu Gildia było właśnie to że jakby udało się wygrać głupio byłoby nie skończyć. No i udało się wygrać. Żeby skończyć i tak musiałem się zwolnić z pracy i przejść na pół etatu, ale i tak wydaje mi się, że w tego typu dużych projektach presja czasowa jest niezbędna, szczególnie jeżeli jesteś krytyczny wobec siebie i rzeczy które robisz. Gdyby nie termin pewnie bym przerysowywał te plansze cały czas od nowa (na przykład teraz nie mogę przeglądać tego komiksu, bo aż mnie skręca jak widzę te wszystkie błędy i nie udane rysunki), a tak musiałem w pewnym momencie po prostu skończyć, zamknąć temat i ruszyć dalej, zrobić nowy komiks, lepszy. Termin musi być.

Karol Janson: Dlaczego komiks bez tekstu?

Sebastian: Powodów jest kilka. Pierwszy to taki, że po prostu lubię nieme komiksy np. komiksy Thomasa Otta!!! Fajnie się płynie przez jego historie. Drugi powód - historia może być czytana i rozumiana przez każdego na całym świecie, a nie ukrywam, że chciałbym żeby gdzieś ten komiks jeszcze zawędrował. Dzięki temu, że w komiksie nie ma słów łatwiej mi było napisać tą historie, jako raczkujący scenarzysta (QLM to był mój pierwszy napisany scenariusz od lat), a średnio radze sobie z dialogami. Dzięki temu, że zrobiłem wcześniej kilka niemych krótkich historii do scenariuszy Dennisa Wojdy i Bartka Sztybora, wiedziałem już (mniej więcej) jak opowiadać bez słów.



Natalia Rak: Co kryje się pod symbolem trójkąta nad głową głównej postaci z komiksu Quiet Little Melody? Czy istnieją także inne ukryte symbole świadomie użyte w komiksie?

Sebastian: Trójkąt nad głową dziewczynki z okładki to amulet, który występuje w samym komiksie. Lubie trójkąty bo kiedyś naczytałem ze zaznacza się nim miejsce pojawienia się demona podczas rytuału przyzwania. Co do innych symboli, to raczej nie. Jedno z dzieciaków w komiksie ma na koszulce logo Rogue Squardon z Gwiezdnych Wojen. Lubię Gwiezdne Wojny.

Boschonka Ia: Czy jest Pan zadowolony z końcowego efektu wydawniczego - wyglądu publikacji i faktu, że komiksem Quiet Little Melody są zainteresowane także dzieci (nieco upiorne, w naszym wypadku ośmioletnie), bo to chyba efekt nieplanowany?

Sebastian: Ogólnie tak, jestem zadowolony. Paru rzeczy nie dopilnowałem, kolory wyszły trochę za ciemne, marginesy od środka są za małe itp. No ale pierwszy raz składałem taki duży projekt do druku więc jest całkiem nieźle.
Jeżeli chodzi o młodych odbiorców mojego komiksu to powiem tak - ja sam za dzieciaka oglądałem cała masę horrorów i w sumie jestem chyba normalny. Jednak nie planowałem tego by komiks był skierowany do dzieci, ale podejrzewam, że dla nich ta historia może być dużo ciekawsza. W założeniach to miała być książka dla dużych dzieci takich jak ja.



Jan Oh
: Moore, Morrison czy Gaiman, a jeśli nie oni to kto jest dla Ciebie nr 1 w kategorii "scenarzysta komiksowy"?

Sebastian: Nie lubię typować "numeru 1", za dużo dobra jest na świecie żeby się ograniczać. Moore jest super, Morrison to psychol, a Gaimana wole chyba jako pisarza książek i opowiadań niż komiksów. Z klasyków to jeszcze uwielbiam Ennisa (za kaznodzieje). Z nowych rzeczy skopał mi tyłek Rick Reminder i jego Deadly Class. Natomiast z rysowników, król jest jeden i jest to Mike Mignola.

Monika EudajMonia: Czy Będzie Pan robił printy na sprzedaż z poszczególnych kadrów? Mam swoje ulubione i marzę żeby powiesić je na ścianie w dużym formacie.

Sebastian: Raczej nie, (za cienki bolek ze mnie i za mały fanbase żeby to było jakoś opłacalne), ale jeżeli ktoś napisze bezpośrednio do mnie z takim zapytaniem to na pewno się dogadamy.

Mat Heldwein: Jak łączysz pisanie z rysowaniem? Jak układasz historię, po kolei, od pierwszego pomysłu, poprzez ogólny zarys historii aż do poszczególnych scen? Czy pisząc dla samego siebie, faktycznie piszesz pełen scenariusz i na ile szczegółowo a ile swobody zostawiasz sobie żeby wyszaleć się rysunkowo?

Sebastian: Zazwyczaj się to zaczyna od jednego rysunku, jednej scenki, jednego patentu. Gdzieś tam się to w głowie układa i piszę sobie takie mini opowiadanie. Nie muszę opisywać wszystkiego dokładnie bo większość mam w głowie ale staram się żeby to było dosyć konkretne i buduje sobie już nawet poszczególne kompozycje plansz i kadrów w głowie. Później sobie to rozrysowuje w szybkim storyboardzie (absolutnie nikt poza mną by chyba nie wiedział co jest na tych rysunkach). No i później wiadomo, mnóstwo zmian, poprawek, nowych pomysłów. Skaczę sobie od rysowania do pisania, aż wszystko mi zagra. Raczej wszystko sobie planuje, a przypadek staram się niwelować do minimum, no ale wiadomo, że wszystkiego nie przewidzisz. Z QLM akurat musiałem rozpisać wszystko, kadr po kadrze dla wydawcy.
Wiec przepisałem ten cały rysunkowy storyboard na scenariusz pisany. Tylko dla siebie na pewno bym tego nie robił.




Anna Krztoń: Czy komiks Quiet Little Melody powstawał w całości na kompie, czy część była realizowana technikami tradycyjnymi? A jeśli tak, to jakich narzędzi używasz i czy rysujesz np. na stole podświetlanym?

Sebastian: Tylko kolorowany był na kompie. Rysunki robiłem na papierze nie cieńszym niż 220 g, na formacie a3, ołówkiem HB, a później, głównie pisakami Rotring Tikky Rollerpoint EF, a do grubszych rzeczy jakikolwiek czarny marker.
Tak naprawdę zazwyczaj rysuje wszystkim na wszystkim, wiec jak akurat skończy mi się papier albo cienkopisy się wypiszą to łapie za coś innego. W albumie starałem się być w miarę konsekwentny, żeby to wszystko wyglądało po prostu podobnie. Stołu kiedyś szukałem ale nie mogłem znaleźć w formacie a3, a teraz kupiłem sobie Cintiqa i rysowanie na papierze poszło trochę w odstawkę.

Mat Heldwein: Jaki papier pod te ołówki? A przy tym jak miękkie ołówki? OK, po prostu jaka kombinacja papieru z ołówkami żeby kreska była wyrazista a jednocześnie, żeby się ołówek nie rozmazywał?

Sebastian: Tak jak już wspomniałem rysuje na grubym papierze, minimum 220g, ale raczej dlatego, że później to się mniej niszczy. Ołówki HB. Nie ma opcji żeby ołówek ci się czasem nie rozmazał (tym bardziej miękki). Proponuję podkładać sobie kartkę pod rękę, którą rysujesz, na pewno pomoże)

Mateusz Marek: Co Pana tak fascynuje w tych kolorach mocnych i tak dużo używanych (jak zielony, niebieski, pomarańczowy)?
Mateusz Gizi Giziński: Czemu w Twojej sztuce jest tyle "radioaktywnej" zieleni?

Sebastian: Odpowiem na te dwa pytania na raz. Lubie jak jeden kolor wybija się ponad cały obrazek.
Ukradłem to od wujków Mignoli i Stewarta, (jak wiele innych rzeczy zresztą). Dobieram kolory tak żeby pasowały do tematyki i klimatu jaki chce uzyskać.



Maciej Gierszewski: Pana ulubiony temat rozmów wśród znajomych?

Sebastian: [Ocenzurowano] ;)

Katarzyna Imana: Dlaczego je Pan pizze bez sera?

Sebastian: Ser to sam tłuszcz, a ja chce być fit, jak wszystkie modne dzieciaki. Kiedyś miałem problem z żołądkiem i jeden pan doktor powiedział, że ser jest niezdrowy i że to tak jakbym jadł fekalia.
Nie mam pojęcia ile w tym prawdy i nie chce wiedzieć. Od tamtej pory nie jem sera. A pizza bez sera jest spoko, polecam.

Grzegorz Teszbir: Takie sztampowe pytanie na koniec. Jeżeli miałbyś wywalić wszystkie komiksy ze swojego regału i mógłbyś zostawić tylko JEDEN, jaki by to był komiks?

Sebastian: Hellboy: Chained Coffin, ewentualnie The Amazing Screwonhead, czyli wujek Mignola w najlepszym wydaniu.

Grzegorz Teszbir: Ok, teraz już na prawdę ostatnie pytanie. Nad czym teraz pracujesz? Szykujesz może jakiś nowy album komiksowy?

Sebastian: Robię właśnie zbiorek ze swoimi krótkimi komiksami, do scenariuszy Bartosza Sztybora i Dennisa Wojdy. Prawie każdy z tych komiksów dostał nagrodę w różnych konkursach, więc są to chyba niezłe komiksy. Będą tam też co najmniej trzy premierowe historie. Nie ma jeszcze wydawcy, ale mam nadzieję, że ktoś będzie chciał to wydać. Poza tym pracuję jeszcze nad dwoma "tajnymi" projektami, których szczegółów na razie nie chcę zdradzać, ponieważ sam jeszcze nie wiem co z tego wyniknie. Ale ogólnie, nie próżnuję i jak wszystko pójdzie dobrze powinniście się doczekać więcej moich komiksów.

Część zrealizowanych projektów Sebastiana możecie pooglądać na jego stronie.
Komiks Quiet Little Melody: A simple fairytale możecie kupić tanio w tych sklepach.
Autorką zdjęć jest Anna Warda.

Czerwony kapturek

$
0
0
Zawaliliśmy sprawę! Bajka o Czerwony kapturku z wilkiem w tle, a my jej nie patronujmy? W dodatku ilustruję ją Izabela Dudzik! Zawaliliśmy jak nic. Trudno, nie ma co płakać nad rozsypanymi jagodami. Zobaczcie o co cały raban.

Może jest to mało profesjonalne z naszej strony, ale faworyzujemy niektórych ilustratorów. Większość z Was zdążyła już zauważyć, że Izabela "Dewizka" Dudzik zajmuje szczególne miejsce w naszych serduszkach jako polski ilustrator młodego pokolenia (dwa razy ilustrowała top naszego bloga). Kochamy jej folkowe ilustracje i cieszymy się niezmiernie, że doczekała się swojej własnej, papierowej publikacji. Ani trochę nie dziwi wybór historii do zilustrowania. Bardziej leśnej bajki z klasycznego repertuaru chyba nie znajdziecie.

Czerwony kapturek w wykonaniu Izabeli to nieco uwspółcześniona baśń znana wszystkim z dzieciństwa. Wydana jest w formie niemego picturebooka, czy może nawet komiksu, w którym treść jest budowana wyłącznie za pomocą dwustronicowych plansz i piktogramów ujętych gdzieniegdzie w komiksowy dymek jako wypowiadana kwestia. Brak treści pisanej pozwala młodym czytelnikom na samodzielne opowiadanie historii i budowanie własnej narracji. Rezygnacja z tekstu sprawia, że nic nie rozprasza czytelnika i pozwala mu się lepiej skupić na dużych, ale szczegółowych ilustracjach. Takie ćwiczenie koncentracji będzie sprawdzane na koniec książeczki, gdzie czytelnik zostanie poproszony o odszukanie różnych przedmiotów, które poukrywane przewijały się przez całą bajkę. By jeszcze mocniej zaangażować młodego czytelnika w samodzielne budowanie historii, na ostatniej stronie bajki znajduje się czysta kartka, na której autorka zaprasza byśmy narysowali własne zakończenie historii. Nie zapomniano też o starszych czytelnikach, dla których Marek Jagielski napisał tekstową wersję Czerwonego Kapturka, umieszczoną na ostatnich stronach książki.

Publikację wydała Brambla, odpowiedzialna choćby za rewelacyjny Praktyczny poradnik młodego projektanta. Książeczka wydana jest bardzo prosto, ale zgrabnie. Niewielki, zeszytowy format, gruba, ale nie sztywna okładka z wielkim skrzydełkami (super) i grubym, matowym papierem wewnątrz. O ilustracjach nie będę się rozpisywał, powiem krótko - jaram się! Oby Izabeli nie znudziło się nigdy rysowanie leśno-folkowych klimatów!
Ilustracje: Izabela Dudzik
Tekstowa wersja bajki: Marek Jagielski.
Wydawca: Brambla
Gdzie kupić? Tutaj
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Przewodnik po sklepach komiksowych i księgarniach w Paryżu

$
0
0
Najlepszy patent na celebracje trzydziestych urodzin? Jedziemy z przyjaciółmi do Paryża zajadać się croissantami, chrupać bagietki z serem, pić wino ... no i wydawać grube euro na komiksy i ładne książki. Do tego ostatniego przygotowaliśmy się bardzo dokładnie i chętnie podzielimy się z Wami miejscówkami, które każdy czytelnik tego bloga powinien odwiedzić będąc w stolicy Francji. Zanim jednak zabierzemy Was na książkowe safari garść praktycznych porad.



Weronika stwierdziła, że fajnie będzie wycisnąć maksimum klimatu z pobytu w Paryżu, a spanie i śniadanka w smutnych pokojach hotelowych do tego się nie zaliczają. Wynajęliśmy więc mieszkanie w kamienicy! Podobnie robiliśmy jeżdżąc na Ukrainę, no ale wiadomo, tam zależało nam na "liźnięciu" zupełnie odmiennego klimatu. ;) Ogólnie polecamy rozeznać się po cenach wynajmu małego mieszkanka/kawalerki. Ceny są podobne do hotelowych, ale klimat jest nie do przebicia.


Centrum Paryża jest mniejsze niż się wydaje (ku naszemu zdziwieniu). Jeżeli nie jesteś totalnym leniuszkiem i nie masz nic przeciwko zwiedzaniu miasta z poziomu chodnika, to polecamy kupić sobie zestaw dziesięciu biletów na przejazd komunikacją miejską. Na jednym bilecie można jeździć i przesiadać się do woli przez 90 minut bez opuszczania metra. Dziesięć biletów na osobę starczyło nam na trzy dni. Taki karnet można kupić w biletomatach przy bramkach do metra, za około 14 euro. Wychodzi taniej niż kupno dziesięciu biletów każdorazowo.



Wieża Eiffla - każdy musi zobaczyć, ale nie każdy musi zdobyć jej szczyt, ja nie dałem rady. Drugi poziom też jest spoko. ALE, taka przestroga z doświadczenia. Masz lęk wysokości? Nie schodź schodami. To było najgłupsze co mogłem zrobić. No ale przynajmniej nie przegapiłem poziomu pierwszego, jak niektórzy, a jest to całkiem fajny poziom z super tarasem, szklaną podłoga (prawie zemdlałem) niby muzeum i wystawami i prezentacjami multimedialnymi. Więc polecam nie przegapić tego poziomu. 



Moulin Rouge - przereklamowane. Wychodzisz z metra, cykasz fotkę, wracasz do metra. No chyba, że masz obficie wypchany portfel, wtedy to inna rozmowa.


Poza wymienionymi wyżej, stałymi punktami na mapie każdego, kto po raz pierwszy odwiedza Paryż, znajdą się jeszcze Łuk Triumfalny, Pola Elizejskie, Louvre no i oczywiście Notre Dame. Ten ostatni jest istotnym punktem w naszym przewodniku, ponieważ skupia on wokół siebie większość fajnych miejsc, które powinny zaspokoić pragnienia książko-komiksowych wycieczkowiczów.

Paryscy bukiniści

Wzdłuż Sekwany rozciągają się malownicze straganiki paryskich bukinistów, którzy w swoich wąskich straganikach oferują książki, obrazy, suweniry no i oczywiście komiksy. W większości są to pozycje stare, używane, np. archiwalne numery Spirou. Zarówno na tych stoiskach jak i w opisywanych za chwilę miejscach znaleźć można reprinty amerykańskich komiksów wydawanych we Francji przez wydawnictwo Semic. Tak, tak, nasze polskie Tm-Semic stanowiło polską odnogę tego wydawcy. Pełno tu było tego.


Editions Déesse

Spacerując wzdłuż Sekwany kierujcie się w stronę ulicy 8 Rue Cochin. Znajdziecie tam sklep wyłącznie z komiksami amerykańskimi, zarówno oryginałami, jak i edycjami francuskimi. Można tam wyhaczyć naprawdę stare wydania zbiorcze (oryginalne), niedostępne już w regularnym obiegu, za promocyjną cenę, a także zeszytówki oryginalne plansze. No i pan, który tam sprzedaje jest po prostu przemiłym człowiekiem, z którym co nie jest takie oczywiste w Paryżu, można spokojnie pogadać po angielsku i potargować się o ceny komiksów.


Znalazłem w nim brakujący tom Wildcatsów Caseya. (W końcu komplet!).


Rue Dante

Z Rue Cochin skręcamy w Rue Dante, gdzie zostaniecie nieco dłużej. W zasadzie, jeżeli macie mało wolnego czasu to możecie spokojnie ograniczyć swoje komiksowe safari tylko do tej ulicy. Dlaczego? Dlatego, że na stosunkowo krótkiej ulicy skupione są praktycznie wyłącznie same sklepy komiksowe i około-komiksowe. Dwa sklepy Pulp Comics, z czego jeden oferuje amerykańskie komiksy (ponownie francuskie reprinty oraz oryginały), w tym sporo powieści graficznych. Drugi zaś oferuję wyłącznie figurki, zabawki i inne kolekcjonerskie gadżety, również bazujące na komiksach i kreskówkach, głównie amerykańskich.


W sklepie Album kupicie, jeżeli się nie mylę wyłącznie komiksy francuskie, włącznie z ekskluzywnym wydaniem Thorgala (nie, nie mam foty), kolekcjonerskie figurki Tintina, Blacksada i wielu, wielu innych, za pieniądze, których mój portfel nigdy nie nosił.


Na pocieszenie oraz z braku miejsca w mieszkaniu na te wszystkie graty kupiliśmy sobie małą figurkę Tintina za cztery euro, która dzieli teraz miejsce na biurku z Street Sharkiem i jak widać nie ma pojęcia co się tutaj dzieje.


Wróćmy jednak na Rue Dande. Przyciągające wzrok żółtą witryną sklepy Aaapoum Bapoum - to komiksowe second handy, oferujące spore przeceny i wyłącznie komiksy francuskie. Mniejszy sklep znajduje się na Rue Dante, większy na 14, Rue Serpente. Co jeszcze znajdziecie na Rue Dante? Sklepy z mangą, wypożyczalnie DVD (a może VHS, tak mają jeszcze wypożyczalnie VHS ... i kafejki internetowe, retro!!!) ... i świeże owoce morza, gdzie homara zanurzonego w kostkach lodu można kupić sobie z poziomu chodnika.


Shakespeare & Company Paris

Wychodząc z Rue Dante, wracamy na główną ulicę wzdłuż Sekwany i kierujemy się w stronę 37 Rue Bûcherie, na której znajduje się polecana przez wiele przewodników anglojęzyczna księgarnia Shakespeare & Company Paris, oferująca masę nowych i używanych książek, tak jak wspomniałem głównie anglojęzycznych. Jak można było przeczytać w przewodniku, miejsce to skupia wokół siebie sporo literackich eventów. Pech chciał, że akurat na taki trafiliśmy. Mieliśmy tylko kilka minut na szybki szturm, przeglądnięcie półek i wyniesienie (po uprzednim opłaceniu) jednej powieści graficznej.


Un Regard Moderne

Ulica 10 Rue Gît le Coeur i sklep Un Regard Moderne to jedno z tych miejsc, które MUSISZ ZOBACZYĆ jeżeli jesteś fanem komiksu. Przeglądając internet nabrałem wrażenia, że jest to miejsce nawet kultowe - Mekka komiksowych turystów. Jest to najmniejszy sklep jaki kiedykolwiek widzieliśmy. No dobra, widziałem mniejsze, ale tu nie chodzi o metraż lokalu, który w tym przypadku nie jest szczególnie mały, ale zawalony jest, dosłownie od ziemi do sufitu, stosami komiksów. W wąskim wejściu, również od podłogi po sufit wiszą komiksy. Nie polecamy wchodzić z plecakiem. Nawigacja w labiryncie komisowych kolumn już bez bagażu na plechach jest utrudniona. Nie mam pojęcia jak ludzie cokolwiek tam znajdują. Ja chwyciłem kilka pierwszych przegrzebanych tytułów jakie udało mi się sięgnąć i przewertować bez obawy, że zginę pod startą komiksów (piękna by to była śmierć).


Co można znaleźć w tej przedziwnej księgarni? Wszystko! Od francuskich wydań, przez różnego rodzaju ziny, wydania niskonakładowe po masę amerykańskich trejdów, głównie starych i niedostępnych już normalnym obiegu. Wyrywałem Stray Toasters Sienkiewicza ponieważ: A) był na mojej "chce" liście", B) był w "miarę" na wierzchu. Mamy jeszcze jedną fotkę ze środka loklau, którą Weronika zrobiła małym analogiem. Jeżeli wyjdzie wrzucę wgląd na wnętrze.

Chantelivre

Na  13 Rue de Sèvres znaleźliśmy zupełnie przepadkiem ogromną księgarnię ze sporą ofertą powieści graficznych, ALE jeszcze większą, bo aż z wydzielonym drugim pomieszczeniem, ofertą książek dla dzieci i picturebooków. Nie sposób było przeglądnąć tych wszystkich tytułów. Nie znaczy to, że wyszliśmy z pustymi łapkami. Prawdę mówiąc w tym sklepie wydaliśmy nasze pierwsze książkowo-komiksowe euro.
 

Przez Louvre przemknęliśmy, oczywiście jak większość masy turystycznej górą. Robiąc sobie, nie inaczej, fotki przy świetlikach-piramidach. Trzy dni to mało i szkoda nam było poświęcać jeden czy pół dnia na zwiedzenie całego Louvru. Nadrobimy przy następnej wizycie. Odwiedziliśmy jednak Centre Pompidou z czterech powodów:
- wolimy sztukę współczesną od klasycznej
- akurat poza stałą ekspozycją była wystawa Jeffa Koonsa
- samo Centre Pompidou jest świetną konstrukcją architektoniczną, może nie tak zachwycającą jak berlińskie Jüdisches Museum, ale też wartą zobaczenia. Plus, na samej górze jest taras widokowy, który macie za darmo skoro już zapłaciliście za wejście. ;)
- czwarty, chyba najważniejszy w tym przewodniku powód to znajdujący się niedaleko, ponieważ na 175 Rue Saint Martin wąski ale długi sklep komiksowy oferujący, wbrew nazwie z szyldu, francuskie picturebooki i powieści graficzne, ale nie byle jakie - Super Heroes.


Tak, Koons najwyraźniej szukał "inspiracji" także w komiksach.


Super Heroes

Zanim trafiliśmy do Super-Heroes przeczytaliśmy jedną recenzję tego miejsca, która mówiła, że oferta w tym sklepie jest bardzo wyselekcjonowana, skupiona wyłącznie na najlepszych i najładniejszych tytułach. Mieli rację. Niestety było to już nasz ostatni dzień w Paryżu a dziesięcio-kilowy bagaż powoli zbliżał się do swojej granicy limitu. Z pustymi łapkami nie wyszliśmy, ale KUPOWALIBYŚMY więcej.
 

Podobnym miejscem do Super Hereos, ale skupiającym się wyłącznie na ładnych, świetnie wydanych, dizajnerskich książkach jest położona wzdłuż kanału St. Martin księgarnia Artazart Design Bookstore.

Artazart Design Bookstore

Nie będę się już przeciągał i tak przydługiego wpisu. Powiem tylko, że jeżeli będziecie znajdowali się w okolicy 83 Quai de Valmy, koniecznie, ale to koniecznie musicie zajść do księgarni Artazart Design Bookstore. Masa publikacji tematycznych o dizajnie, streetartcie, sztuce współczesnej i osobny pokój z picturebookami i pięknymi, około-książkowymi dizajnerskimi gadżetami.



No i proszę! Nasi tu byli. Mapy Mizielińskich to chyba jedyna polska publikacja, jaką udało się nam znaleźć. Gdybyśmy przyjechali do Paryża około dwa tygodnie później, to mielibyśmy okazję podziwiać francuskie wydanie komiksu Marcina Podolca Fugazi Music Club.



Lulu Berlu

Ostatnie miejsce w naszym przewodniku to sen-marzenie każdego kolekcjonera figurek, geeka, zabawko-fana. Spójrzcie tylko na tę witrynę. Nie ma sensu się rozpisywać. Sklep jest ogromny, jego oferta jest nie do ogarnięcia. Ceny? Zbyt wysokie jak na nasze skąpe, turystyczne, polskie portfele. Mimo to KONIECZNIE musicie wpaść na 2 Rue du Grand Prieuré.



Tak, to miś Koralgol. ;)




A tak prezentują się nasze paryskie zdobycze. Mało francuskie, wiemy!



Jeszcze Weronika kupiła sobie świetne, papierowe dinozaury do samodzielnego złożenia, ale chyba nie chcecie ich oglądać, czy chcecie? ;)

Tekst: Grzegorz Teszbir
Zdjęcia: Grzegorz Teszbir, Weronika Kołodziej i Robert Sienicki (Lulu Berlu)

Darth Vader i syn/Darth Vader i córeczka

$
0
0
W sieci krąży trailer siódmej części sagi Gwiezdnych wojen, już bez reżyserii Georga Lucasa, który zajęty jest kasacją dotychczasowych serii komiksowych, w celu wypuszczenia tej jednej właściwej, najwłaściwszej. Część z Was pewnie jara się tymi wiadomościami niczym skóra Anakina w Zemście Sith (sorry), inna część wpada w furię - bo przecież już Mroczne widmo było spoliczkowaniem oryginalnej trylogii. Są wśród Was pewnie też tacy, którzy mają to totalnie gdzieś. Ale nie ważne czy jesteś fanem Gwiezdnych wojen, czy nie, łączy Was i tak jedna rzecz - jesteście lub prawdopodobnie będziecie kiedyś rodzicem. Tak, rodzicem! To taki dodatkowy etat, który w pewnym momencie dostajesz i masz już go do końca życia. Nie ważne czy jesteś kasjerką w banku, listonoszem czy może mrocznym rycerzem Sith budującym wielką Gwiazdę śmieci w celu przejęcia władzy na całą galaktyką, prędzej czy później staniesz przed największym wyzwaniem swojego życia - wychowaniem dziecka/dzieci.
Jeffrey Brown jest geniuszem. Może i nie potrafi ładnie rysować, ale rewelacyjnie potrafi uchwycić na jednej planszy zabawną prozę życia. Komiksy Darth Vader i syn oraz Darth Vader i córeczka to zabawna próba sportretowania przeciętnego ojca wychowującego syna i córkę z jedną małą różnicą, że zamiast "typowego" ojca mamy Lorda Vadera i jego dzieci Luke i Leia, reszta jest bardzo uniwersalna. To właśnie uniwersalizm tych krótkich historyjek i osadzenie ich w świecie Gwiezdnych wojen sprawia, że są tak bardzo zabawne.
Seria Jefrreya Browna stała się już kultowa na całym świecie. Doczekała się masy gadżetów w tym kolekcjonerskich figurek (chcę!). W Polsce za sprawą wydawnictwa Ameet doczekaliśmy się poza opisywanymi wyżej komiksami dwóch zestawów pocztówek, dzienniczka, książki Akademia Jedi. Czekam jeszcze na wydanie Goodnight Darth Vader.



Na koniec jeszcze jedna mała polecajka - jeżeli spodoba się Wam poczucie humoru Browna i nabierzecie ochoty na więcej jego komiksów to polecam I am going to be small - o wiele bardziej odjechane poczucie humoru, trochę marudzące, czasami na krawędzi, ale cały czas śmieszne.
Autor: Jeffrey Brown
Wydawnictwo: Ameet
-
Tu kupisz: Darth Vader i córeczka
Tu kupisz: Darth Vader i syn
Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Sprawdź najtańsze oferty

Karty Piotruś - Robimy zabawki

$
0
0
Z dzieciństwa pamiętam tylko jedną talię kart do gry w Piotrusia, była to seria ze Smerfami. Nie pamiętam już czy na okres dzieciństwa przypadła mi tylko ta, jedna talia, czy było ich więcej. W każdym razie jedną miałem i pozwolę sobie na śmiałe stwierdzenie, że Wy, urodzeni w latach 70/80-tych też przynajmniej jedną taką talię mieliście. No sami powiedźcie.

Wydawnictwo Warstwy idzie za ciosem i mocniej uderza w sentyment naszego pokolenia. Wydana pierwotnie w 1970 roku seria Kart Piotruś – Robimy zabawki z klasycznymi ilustracjami Hanny Krajnik wraca w nowym, zmienionym wydaniu właśnie dzięki wrocławskiemu wydawcy. Jak czytamy na stronie wydawcy: Seria kart prezentuje zarówno unikatowe projekty przedstawicieli polskiej szkoły ilustracji, jak i współczesnych ilustratorów. Można więc zakładać, że szykuje się nam większa kolekcja. Pierwsza seria kart to nowe wydanie z ilustracjami pani Hanny Krajnik, której prace część z Was może pamiętać z pisma Świerszczyk lub takich książek dla dzieci jak: O kotku, który szukał czarnego mleka,
Świerszczowa muzyka, Kołysanka dla Marka, Dziewczynka z tęczy.

Prawdopodobnie karty typu Piotruś nie zniknęły z naszego rynku i nadal są dostępne w "jakieś" formie w sklepach z zabawkami. No ale bądźcie ze mną szczerzy - czy nie wolicie kupić dziecku (lub sobie) talii promującej wartości estetyczne polskiej szkoły ilustracji i jednocześnie przywołującej fajne wspomnienia z dzieciństwa, czy wolicie jakiś kicz z poczty? Odpowiedź chyba jest prosta, prawda? ;)

Ilustracje: Hanna Krajnik
Wydawnictwo: Warstwy
-
Kup na stronie wydawcy.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

"Stworarium" Wojciecha Pawlińskiego

$
0
0
Z reguły staramy się prezentować wyłącznie publikacje, które mamy na półce, ale z racji tego, że jest to post w kategorii fanart, postanowiliśmy nieco nagiąć reguły naszego bloga. Zresztą, jak za chwilę się sami przekonacie, było warto. Zanim jednak dojdziemy do wspomnianego fanarta, małe wprowadzenie. Podesłał nam go Wojciech Pawliński. Prowadzi on fajny fanpage na facebooku o nazwie Stworarium, który jest rozwiniętą, internetową formą jego pracy dyplomowej w pracowni Litografii na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Wojciech przygotował w ramach pracy dyplomowej książkowy, ręcznie robiony bestiariusz - Stworarium. Sami bawimy się sitodrukiem od paru lat, więc wszelkie tego typu  „warsztatowe” projekty książek bardzo nas ekscytują.

O swojej książeczce najlepiej opowie sam autor:

Stworarium, które zrobiłem jako dyplom w pracowni Litografii powstało z dwóch powodów: inspiracji średniowiecznymi bestiariuszami i potrzeby (która towarzyszyła mi od zawsze) rysowania różnych fantastycznych postaci. Pomysłów na takie postacie nigdy mi nie brakowało, zwłaszcza, że czerpię pełnymi garściami z różnych legend, bajek z dzieciństwa, filmów a nawet muzyki. Zależało mi, żeby „wyszaleć” się artystycznie na ostatnim roku studiów (z perspektywą pracy grafika przykutego do komputera), więc postanowiłem zrobić ten dyplom całkowicie ręcznie, tradycyjnymi technikami i metodami. Tak więc wszystkie ilustracje są wykonane w technikach litografii, sitodruku i linorytu (czyli „lito-sito-lino”), napisy są nabite w zecerni, a książka jest ręcznie szyta i oprawiona. Aktualnie istnieją trzy kompletne egzemplarze i możliwość zszycia jeszcze kilku sztuk. Także jest to biały kruk Stwory nie są opisane, ponieważ wydaje mi się, że większą przyjemność daje odbiorcy samodzielne wyobrażanie sobie ich natury. Zwłaszcza, że nazwy są dość sugestywne.

Jeśli chodzi o „fanpejdż na fejsbóku” o tej samej nazwie to po prostu okazało się, że igranie ze stworami jest niebezpieczne – uzależnia. Mam ich sporą kolekcję, a ciągle powstają nowe. Dla zróżnicowania wprowadziłem cykl „Niedzielni pisarze” z portretami literatów opisujących różne fantastyczne stworzenia.
I to w zasadzie tyle.


No i na koniec, wisienka na torcie. Nasz lupusowy stwór! Świetny prawda? Nie musicie odpowiadać, wiemy, że jest świetny!


Jeżeli podobają się Wam stwory wymyślane i rysowane przez Wojciech to koniecznie odwiedźcie jego fanpage na fb - Stworarium, jest tam ich dużo więcej ... i kolejne ciągle przybywają.
Wojciech Pawliński - urodzony w 1988 roku w Warszawie.
Absolwent Wydziału Grafiki ASP w Warszawie. Dyplom obroniony w pracowniach Grafiki Wydawniczej i Litografii w 2014 roku.
Tworzy plakaty, ilustracje, komiksy. Projektuje książki min.: „Fortynbras się upił” Janusza Głowackiego i „Jadłonomia” Marty Dymek.
Autorem zdjęć książki jest: Paulina Mirowska, natomiast zdjęcia z pracowni wykonał Wojciech Pawliński.

À Toute Vitesse (Full Speed Ahead!)

$
0
0
Nie jedzie się do Paryża, żeby nie przywieźć kilku ładnych publikacji. No, ale też nie przywozi się tych kilku fajnych publikacji, żeby się nimi z Wami nie podzielić. Zanim nasz wyjazd do stolicy Francji stanie się mglistym wspomnieniem wyciągnąłem dla Was trzy najładniejsze książki jakie nabyliśmy w Paryżu.
Do pierwszej sesji został wytypowany mój ulubieniec -À Toute Vitesse, książką autorstwa kreatywnego studia Cruschiform. Jeżeli sama nazwa studia nie mówi Wam za wiele to część z Was powinna kojarzyć ich sztandarowy (dla mnie) projekt książki Cabins. Często mamy wyrzuty, że za granicą kupujemy książki z innych krajów niż tego, w którym akurat jesteśmy. Taki turystyczny patriotyzm nam się włącza. Jednak Cruschiform jest francuskim studiem, w dodatku z siedzibą w Paryżu, wiec w tym przypadku nasze sumienie zostało uspokojone.
À Toute Vitesse to pięknie zilustrowany, duży album, prezentujący i porównujący jak szybko przemieszczają się wybrane zwierzęta/maszyny/zjawiska. Zaczynając nasz wyścig klasycznie od żółwia (z Galapagos) w towarzystwie konika morskiego. Wraz z nabieraniem tempa rozwija się różnorodność "rzeczy" które są szybkie - pies wyścigowy, zając, łódź podwodna, dinozaur, motorówka, tornada i wiele wiele innych. Nie zdradzę Wam co wygrywa ten wyścig, podpowiem tylko, że osiąga prędkość ponad 100 000 km/h. Książka nie wymaga szczególnej znajomości języka francuskiego. Jest bardzo prosta w formie prezentowanej treści. Na każdej rozkładówce mamy podaną średnią prędkość i dopasowaną do niej maszyny/zwierzęta/zjawiska. Znajomość języka francuskiego przydaje się dopiero pod koniec publikacji, gdzie umieszczony jest słownik zebranych wszystkich maszyn/zwierząt/zjawisk (jak to nazwać jednym słowem, ktoś ma pomysł?). Dla tych, którzy woleliby jednak coś zrozumieć z treści pisanej, możecie kupić anglojęzycznie wydanie tej książki pt. Full Speed Ahead! Na BookDepository macie darmową wysyłkę do Polski więc jest to w miarę rozsądna opcja.
Warto mieć, ponieważ to niesamowicie ładna publikacja - ograniczona paleta kolorów, prosta forma ilustracji, nienaganny projekt graficzny i skład.
Tekst i ilustracje: Cruschiform
Wydawnictwo: Gallimard Jeunesse Giboulées

Kup na Book Depository

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Zoolitery

$
0
0
I znów pojawia się u nas pozycja oparta o alfabet. Całkiem niedawno (uwaga: subiektywna ocena upływu czasu) prezentowaliśmy na blogu Złotouste Zero w zenicie, również wydane przez Wydawnictwo Hokus Pokus. I choć obie książki mają podobny motyw przewodni, to niesamowicie się od siebie różnią. Bardzo podoba mi się podejście samego wydawnictwa i swoista odwaga by wydać dwie pozycje w podobnym czasie i o podobnej tematyce. Bo przecież to, że w książce pojawiają się literki alfabetu nie sprawia, że nie jest ona oryginalna. Zarówno Zoolitery, jak i Złotouste Zero... były wystarczająco kuszącymi kąskami dla Hokus Pokus jako wydawcy, a teraz dla nas czytelników. Naprawdę warto mieć na swojej półce obie pozycje.

Zoolitery to całkowicie autorska publikacja Agaty Juszczak. Widać na jej przykładzie, że najlepsze rzeczy wychodzą spod rąk twórcy, kiedy są najbardziej osobiste. Agata bowiem, rysuje zwierzaki odkąd pamięta i jak widać najwyraźniej nie może przestać. Świat zwierząt to dość obszerne źródło inspiracji, ale autorka wpadła na pomysł jak uporządkować tę gromadkę. Wystarczy zrobić spis alfabetyczny! I co z tego, że nie ma tu wszystkich gatunków z arki Noego – najważniejsze, że spotykamy się z każdym ze zwierzaków wręcz osobiście. Poznajemy kilka jego cech i czujemy do nich sympatię lub nie. No bo jak tu nie ulec czarowi leżącego leniwca patrzącego tkliwie, pełnej pandzie czy ubranej w kratkę uchatce? Każde zwierze zostaje nam przedstawione przy pomocy zgrabnej krótkiej rymowanki, a pomysły na ilustracje nie raz mnie zaskoczyły i rozbawiły.
Polecam też zwrócić uwagę na różnorodność technik zastosowanych przez autorkę – farby, tusze, kredki i do tego miksowane ze sobą.
Tekst i ilustracje: Agata Juszczak
Wydawnictwo: Hokus Pokus

Kup na Book Depository


Tekst: Weronika Kołodziej, zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Strange Years: Jesień

$
0
0
To już kolejny komiks, który ukazał się na naszym rynku dzięki wsparciu finansowym fanów i czytelników. Ta post-apokaliptyczna historia w kolorach lodów malinowych, pistacjowych i kawowych pierwotnie ukazała się jako darmowy e-komiks, a fani byli nią tak zachwyceni, że bez wahania trzykrotnie przebili próg planowego celu finansowego w serwisie wspieram.to. Autorami komiksu są Artur Krusiński, na co dzień związany ze strefą e-commerce oraz blogosferą; oraz Michał Śledziński, którego dorobek komiksowy jest tak długi, że nie chce mi się go tutaj przywoływać.

Strange Years to pierwsza część serii komiksowej, której akcja dzieje się kilkanaście (strzelam) lat po wydarzeniach z 11 września i jak można się domyślić, wydarzenia te potoczyły się zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Artur fajnie opisuje swój pomysł, pozwolę sobie przytoczyć tutaj fragment jego opisu (źródło: www.strangeyears.com):

Na pomysł albumu jak i całej serii wpadłem zastanawiając się, co by było gdyby wydarzenia 11 września w USA były tylko pierwszym elementem globalnej łamigłówki. Co by było gdyby nie byłoby wiadomo, kto jest napastnikiem, czego chce i jakie ma plany.

Jak ja, mieszkaniec Europy i stolicy dużego kraju odnalazłbym się w sytuacji, kiedy trzeba w godzinę spakować się i uciekać ze swojego domu pokonując tysiące kilometrów. Co by było gdyby w ciągu kilku dni cały świat, jaki znamy zniknął, a w jego miejsce pojawiłby się nowe państwa, porządek społeczny a na powierzchni ziemi nowe osady i miasta. Innymi słowy mamy do czynienia z klasyczną opowieścią w klimacie post-apokaliptycznym.


Głównymi bohaterami tej historii są dwaj bracia: Elvis i Reuben, których dzieciństwo przypadło na okres, w którym kształtował się post-zagładowy świat przedstawiony w komiksie. Teraz są dorośli, a śladu po dawnej cywilizacji brak. Małe osady, które trudno nazwać miastami, hordy grasujących mutantów, prorocy i inne dziwne osobliwości, to świat, w którym przyszło im żyć. Całość uchwycona na barwnym, pastelowym tle. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym tle, ponieważ to kolory w tym komiksie uderzyły mnie najmocniej. Odpowiedzcie szybko - w jakich barwach wyobrażacie sobie scenerię post-apokaliptycznego świata? Szaro, buro i ponuro? Pewnie sam bym tak odpowiedział, gdyby ktoś mi zadał takie pytanie. Michał Śledziński nie jest jednak twórczym konformistą i chwała mu za to. Nie wiem na ile jest to celowy zabieg wspierający fabułę czy po prostu chęć eksperymentowania przez rysownika, ale sceneria świata "po zagładzie" uchwycona na tle barwnego, kremowego nieba jest bardziej niepokojąca niżeli szara zawiesina.
Wracając do samej historii - Jesień jest pierwszym albumem w tej planowanej na cztery części serii. O ile jestem zachwycony stroną graficzną komiksu i sam pomysł na komiks bardzo mi pasuje, to trudno mi obiektywnie ocenić historię po pierwszym tomie. Dlaczego? Ponieważ album Jesień był w moim odczuciu za krótki. Autorzy skupili się na wprowadzeniu jak największej liczby postaci i wątków, które jak mniemam, będą rozwijane w kolejnych tomach. Przyznam, załapali mnie na wędkę swoimi pomysłami sprzedanymi w pierwszym tomie (OK, macie mnie), ale chciałbym móc już teraz powiedzieć - Wow, to była świetna historia - odkładając czwarty tom na półce, ale nie mogę, muszę cierpliwie poczekać. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko zaufać autorom, że a) skończą ten komiks, b) kolejne tomy przyniosą więcej odpowiedzi niż pytań, a całość rozsadzi nasze umysły.

Ps. Czy tylko mi się wydaje, że Śledziu wzorował wizerunek Elvisa na Arturze? Czy to czyni Reubena Michałem? ;)

Pomysł na serię: Artur Krusiński 
Scenariusz i ilustracje: Michał Śledziński
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Oficjalna strona: strangeyears.com


Kup sobie taniej


Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Powiat Szydłowiecki. Przewodnik dla dzieci

$
0
0
Kształtuje się nam ostatnio fajny trend - przewodniki w formie ilustrowanych książek dla dzieci. O ile sama nie przepadam za suchymi, klasycznymi przewodnikami, to ten raczkujący trend bardzo mi odpowiada. W tym momencie przez nasze łapki przewinęło się już kilka takich publikacji, ale śmiało mogę powiedzieć, że chcemy więcej. Dlaczego? Ponieważ jest to niezmiernie prosty, ale skuteczny pomysł by zainteresować najmłodszych (ale nie tylko) turystycznymi lub historycznymi faktami dotyczącymi wybranego rejonu. Ba! To świetny sposób by w ogóle zwrócić uwagę na jakiś region/powiat/miasteczko. Jeżeli jeszcze taka książka ubrana jest w zgrabną fabułę, która przemyca owe fakty to już w ogóle jest rewelacyjnie. Nie możemy też zapomnieć przy takich publikacjach o istotnej roli ilustratora, który ma nie lada trudne zadanie – wyjąć esencję z danego miejsca i oddać jego klimat, a tego często brakuje zwykłym fotografiom. I nie jest to atak na fotografię w ogóle – lubimy dobre zdjęcia, niestety te „przewodnikowe” to bardzo często niskich lotów ujęcia. Podsumowując, co cechuje dobry przewodnik dla dzieci? Zgrabnie opowiedziana fabuła przemycająca istotne fakty o rejonie/mieście i wtórujące jej świetne ilustracje - taki zestaw serwuje nam sprawdzony duet  - Czerwińska-Rydel i Bogucka, autorki znane z przewodnika po Szczecinie.

Dzięki tym dwóm paniom powiat Szydłowiecki zyskał niesamowicie fajny przewodnik, który dobrze się czyta i przyjemnie ogląda. Całość opiera się o historię rodzinną. Familię Ostrowskich (w składzie: mama, tata, dwóje dzieci i pies rasy mops) do wyprawy do Szydłowca skłaniają niemiłe wieści – zmarł dziadek Konstanty, którego istnienie było do tej pory owiane tajemnicą. Jak się okazuje dziadek był rzeźbiarzem i zapisuje mamie Antka i Zosi cały swój dobytek. Mama musi uporządkować kilka spraw, a dzieciaki z tatą odkrywają okoliczne ciekawostki. Zośka, młodsza z dwójki rodzeństwa, zabiera przewodnik i czyta rodzinie (i nam) jego fragmenty – dzięki temu w każdym nowym miejscu otrzymujemy garść konkretnych informacji. Bardzo fajny zabieg na wplątanie w fabułę czysto informacyjnych treści.

Oczywiście odwiedzamy trochę sztampowe turystyczne miejsca, jak rynek w Szydłowcu z zabytkowym ratuszem, zamek czy kościoły w Szydłowcu i okolicach. Ale rodzinka (z psem tropiącym Yagą na czele) zabiera nas także w mniej oczywiste turystyczne miejsca, jak na przykład do kamieniołomów, w których wydobywano słynny szydłowiecki piaskowiec. A w okolicach Szydłowca kryją się nie lada ciekawostki. W Chlewiskach odkrywamy hutę żelaza i mieszczące się w niej muzeum starych samochodów. W Jastrzębiu natomiast było coś czego się nie spodziewaliśmy – autodrom – tor do zawodów samochodowych. Nieźle, nie? Na koniec odwiedzamy Orońsko. Znajduje się tam Centrum Rzeźby Polskiej. Jest to całkiem spory kompleks: dom rzeźbiarza, pracownie, muzeum i przede wszystkim ogromny park, który jest także przestrzenią wystawienniczą. Tu też historia rodzinna ma swoją kulminację, rodzina odnajduje w parku rzeźby dziadka i opowiada zawiłą historię życia dziadka.

Jeśli ktoś z Was, pomimo moich wszystkich spoilerów, nadal chciałby przeczytać tę publikację, to mam dobrą wiadomość: na stronie Powiatu Szydłowieckiego można pobrać darmowe, elektroniczne wydanie książki.

Tekst: Anna Czerwińska-Rydel
Ilustracje: Katarzyna Bogucka
Publikacja wydana na zlecenie Powiatu Szydłowieckiego przez Drukarnie Panzet
Powiat Szydłowiecki



Tekst: Weronika Kołodziej, zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Rozmowy zwierząt

$
0
0
Podobno raz na jakiś czas zwierzęta potrafią mówić ludzkim językiem. W książce Patriciji Bliuj- Stodulskiej nie dość, że przemówiły ludzkim głosem to od razu zaczęły mędrkować po ludzku.
Rozmowy zwierząt nie jest typową książką, brak w niej fabuły czy głównego bohatera, to zbiór podsłuchanych, zabawnych wypowiedzi zwierząt, które momentami brzmią bardzo znajomo. Zwierzęta marudzą, narzekają, dogryzają sobie nawzajem, filozofują, ale też i "cwaniaczą". Poruszają tematy ważne i bliskie nam samym, czasem trywialne, a czasem takie po prostu życiowe.


- Chciałbym mieć większy dom...
- A inni o czym marzą?


Forma książki przypomina zabawne jedno-planszowe komiksy internetowe. Czy są to już memy? Załóżmy na potrzeby tej chwili, że tak. Nawet uproszczona kreska zdaje się pasować do wspomnianej stylistyki. Biorąc to pod uwagę, zabieg wydania takich zabawnych, ale jednocześnie zmuszających do refleksji "memów" jest bardzo ciekawy. Jest to publikacja, która nie jest ograniczona normalnym kierunkiem czytania. Możemy ją czytać od tyłu, od środka, albo wybrać sobie losowo jedną stronę i niech to będzie nasza myśl przewodnia na dany dzień, a morał jaki z niej wyciągniemy to już tylko od nas zależy. Z czystym sumieniem polecam Wam tę publikację i czekam na Wasze wrażenie z obcowania z nią.

Na koniec pozwolę sobie zacytować nietoperza:

Boję się sikorek,
podobno wyjadają mózg!



Autor: Patricija Bliuj-Stodulska
Wydawnictwo: Papierówka


Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Nowy Jork - Piżamorama

$
0
0
Książka francuskiego duetu autorów M.Leblonda, F.Bertranda to publikacja, którą spokojnie można podpiąć pod kategorię gadżetu, fajnej zabawki, książki która dosłownie bawi, ale też i uczy.
Piżamorama to niezwykła podróż chłopca odzianego w piżamę i czerwony kocyk (umożliwiający latanie o ile dobrze pamiętam z dzieciństwa) w głąb Nowego Jorku. Zatłoczone, ogromne miasto, które nigdy nie śpi, ożywa nie tylko w naszej wyobraźni ale również na kartach książki. W Piżamoramie wykorzystano starą technikę animacji ombro cinema, opartą na iluzji optycznej, sprawiającej złudzenie ruchu animowanego. Dołączona do książki sztywna folia z nadrukowanymi paskami sprawia, że ilustracje na każdej stronie książki ożywają. Więc zapomnijcie o multimedialnych książkach na tablety, ponieważ dzięki Piżamoramie czytanie książki już dawno nie było tak ekscytujące i zabawne. Gdy już skończycie zabawę z "animacjami", przyjrzyjcie się ilustracjom w książce. Autorzy zastosowali w nich techniki mieszane, miksując papierowe wycinanki z ilustracją tworzoną komputerowo, co dało w połączeniu z techniką ombro cinema bardzo fajny efekt wizualny.
Nie sądzę by zabawa z tą publikacją szybko się Wam znudziła, ale nadmienię, że już teraz zapowiedziana jest druga książka z serii Piżamorama, pod tytułem Moje roboty.


Autorzy: Leblond Michael, Bertrand Frederique
Wydawnictwo: Wytwórnia



Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Dzień na plaży

$
0
0
Kiedy pisze ten tekst jest początek czerwca. Sezon wakacyjny ruszył pełną parą. Część z Was albo dopiero planuje swoje wakacje, albo się na nie szykuje, albo właśnie leży plackiem w pełnym słońcu, nad egzotycznym morzem. Nie będzie już drugiego bardziej idealnego momentu by polecić Wam książkę pod wszystko mówiącym tytułem - Dzień na plaży.

Historia przedstawiona w książce to przygoda, która może spotkać każdego, kto wybiera się na plażę, szczególnie nad polskim morzem. Dzień jak co dzień na plaży. Ciepły piasek pod stopami, szum morza i "śpiew" mew w oddali. Ten sielski "plażowy rytuał" któremu oddaje się główny bohater zostaje nagle przerwany przez dryfujące ku niemu śmieci. Można sobie wyobrazić taką sytuacje w rzeczywistości, prawda? Pytanie tylko czy z tak zabawnym finałem jaki zaserwował nam Bernardo Carvalho, ale to już tylko zależy od Waszej kreatywności. Śmieszna sprawa, ponieważ nam przydarzyła się kilka lat temu bardzo podobna sytuacja. Przemierzając plażę z jednego końca na drugi natrafiliśmy na coś co określiliśmy mianem "ołtarzem morza", coś co zdecydowanie mogło być efektem pracy bohatera naszej książki (zdjęcie na samym dole).

Bernardo Carvalho postanowił opowiedzieć historię o nietypowym dniu na plaży wyłącznie przy pomocy dwustronicowych ilustracji. Stosując jedynie proste jednokolorowe kształty o stałej kolorystyce budował dynamikę opowieści. Mimo, że prosty w formie, jest to bardzo efektowny wizualnie picturebook, który polecam Wam wszystkim, bez względu na to gdzie lubicie spędzać wakacje.

Autor: Bernardo Carvalho
Wydawnictwo: Tako










A oto wspomniany "ołtarz morza", na który natrafiliśmy między Ustką a Rowami.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Rok w mieście

$
0
0
Gdyby spojrzeć w statystyki naszej strony wyszłoby, że najpopularniejszą autorką na naszym blogu jest Katarzyna Bogucka. Nie minął nawet miesiąc od ostatniego wpisu z przewodnikiem ilustrowanym przez Kasię, a my znów polecamy książkę jej autorstwa. Część z Was może krzyknie - oo, znowu ta Bogucka! No znowu, ale tym razem jest to naprawdę graficzna petarda! Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale to najbardziej szczegółowa, najbardziej dopracowana graficznie publikacja Katarzyny Boguckiej jaką do tej pory przygotowała. Właśnie to dopracowanie i dbałość o detal sprawia, że książka Rok w mieście będzie publikacją, którą najpierw pokochacie, a następnie Wy lub Wasze pociechy będziecie do niej wracać jeszcze wiele razy. Jako dziecko uwielbiałem książki z ilustracjami, które teraz określam mianem "wszędobylskich". Wiecie, takich, na których dzieje się masa różnych historii i interakcji, na których poukrywane są śmiesze zdarzenia, dziwne przedmioty, ludzie lub zwierzęta. Nigdy nie wiesz co możesz znaleźć wśród takich ilustracji dopóki nie zaczniesz się im przyglądać. Z kolei gdy już zanurzysz się po uszy w świat uchwycony na tych rysunkach wyobraźnia pcha Cię dalej, budując nowe historie poza planszą. Taka właśnie jest książka Rok w mieście.

Ta w pełni autorska publikacja Katarzyny Boguckiej zaprasza czytelnika na rok do pewnego małego miasteczka. To dwanaście dwustronicowych ilustracji z kolejnymi miesiącami jednego roku. Każda ilustracja obrazuje ten sam fragment miasta i jej mieszkańców w różnych sytuacjach, uwzględniając przy tym zamieniające się pory roku czy zjawiska pogodowe. Możemy więc zobaczyć jak wygląda dwanaście miesięcy u naszej ulubionej rodziny, albo co przez rok zmienia się w lokalnym centrum handlowym. Uwierzcie mi, w tym mieście nie ma miesiąca, żeby nie działo się coś ekscytującego. Mają nawet dinozaury (!!!) w zoo. Powaga!

Książka wzbogacona jest o dwie dodatkowe rozkładówki, pierwsza przedstawia wybranych mieszkańców miasta, natomiast druga zachęca do interaktywnej zabawy.

Całość wydana jest na grubym, sztywnym, żeby nie powiedzieć pancernym papierze i z taką samą okładką. Książka powinna posłużyć latami.
Jeżeli szukacie pięknie zilustrowanej książki pobudzającej wyobraźnie, rozwijającej spostrzegawczość to już właśnie ją znaleźliście. Nie musicie dziękować, od tego jesteśmy. ;)

Ilustracje: Katarzyna Bogucka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia















Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Wstydliwa Historia Majtek dla prawie dorosłych

$
0
0
Duet Wierzba-Sztyma najwyraźniej dalej trzyma sztamę. :) Po Metryce Nocnika panie wzięły na tapetę naszą intymną garderobę. I znowu jest świetnie. Znowu otrzymujemy mnóstwo historycznych faktów, anegdotek i piękne ilustracje. Trochę poważnie, trochę zabawnie – wszystko w idealnych proporcjach. Dowiadujemy się np., że człowiek w swojej historii więcej chodził bez majtek niż w majtkach. Czy też o tym, że na przestrzeni wieków pojawiały się przeróżne wynalazki majtkopodobne – prehistoryczne męskie pensuarium, egipskie pieluchomajtki, greckie stroje sportowe, średniowieczne mieszki, a w nowożytności kalesonki, pantalony, strój na nogi, aż wreszcie figi, stringi, bokserki itd. Można by rzec, że to taka historia mody od „innej” strony. Jedną z moich lubionych wzmianek w książce jest informacja o tym, że w pewnym okresie XVI-go wieku bielizna, a dokładniej pantalony, były uważane za niestosowne, czy wręcz za wyuzdane i kojarzone były jako atrybut kurtyzany, absolutnie niegodny damy. Te workowate spodenki długie za kolano potępiał nawet Kościół. Natomiast paradowanie z gołym tyłkiem pod spódnicą było już jak najbardziej godne i powszechne. Trochę się od tego czasu pozmieniało. Można więc powiedzieć, że historia majtek kołem się toczy. 

Jeżeli mieliście już do czynienia z poprzednią książką duetu Wierzba-Sztyma, to wiecie doskonale czego spodziewać się po formie wydania. Schludny i pomysłowy skład i podobne jak w przypadku Metryki Nocnika, Historia Majtek również wydana jest z dużą rozkładaną obwolutą, która kryje na wewnętrznej stronie przepięknie rozrysowaną oś czasu. Chwała autorkom za to – owa oś ułatwia znacznie umieszczenie w porządku chronologicznym wydarzeń opisanych w książce. Warto też zauważyć, że tym razem kolor okładki to „majtkowy róż” – nawet taka drobnostka nie jest tutaj przypadkiem.

Podsumowując, książkę przyjemnie i lekko się czyta, a ilustracje świetnie wzbogacają lekturę – dopiski na nich są też warte uwagi – często to esencja całych akapitów w trafnej i zabawnej formie.

Ciekawi mnie niezmiernie za co zabierze się ten dobrany tandem następnym razem. Od nocników przeszły do majtek, to może skończą na zabawkach erotycznych, ale wtedy już w tytule chyba by było „tylko dla dorosłych”. ;)

Tekst: Iwona Wierzba
Ilustracje: Marianna Sztyma
Wydawnictwo: Albus

Tekst: Weronika Kołodziej, zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Mat i Świat

$
0
0
Zastanawialiście się kiedyś czy Wasze zabawki z dzieciństwa ożywały podczas Waszego snu lub kiedy nie było Was w pobliżu? Na bank! A czy próbowaliście sobie wyobrazić jaką przebyły drogę zanim do Was trafiły? I co się z nimi stało potem, kiedy oddaliście je młodszemu sąsiadowi czy kuzynce lub zgubiliście je w tramwaju, na pikniku lub lesie? Ja tak!
Obecnie dzięki aukcjom internetowym, serwisom ogłoszeń czy giełdom staroci sporo zabawek zamiast do śmieci po prostu zmienia właścicieli. Sami od czasu do czasu, pchani sentymentem, kupujemy stare zabawki podobne do tych, którymi bawiliśmy się w dzieciństwie. Czy nie fajnie byłoby poznać drogę jaką przebyła dana zabawka zanim do nas trafiła? No i przecież wcale nie musimy być jej ostatnim właścicielem. Niestety, ale zabawki nie chcą zdradzać szczegółów swojej podróży, jedyne czego możemy być pewni, to to, gdzie została wyprodukowana. Spore szanse, że były to Chiny.

To właśnie w jednej z chińskich fabryk zabawek na świat przyszedł miś Mat, a jego wielka przygoda i podróż miały się dopiero zacząć. Z Chin przebywa bardzo długą drogę promem i ląduje w ekskluzywnym sklepie w Holandii. Ze sklepu trafia do kolekcji pluszowych misiów w wielkiej rezydencji, a kiedy zostaje ubrudzony ląduje w worku z rzeczami dla ubogich. W tym momencie sytuacja Mata zdawałoby się zmienia się na gorsze, ale miś jest wielkim optymista, wie, że gdzieś tam na świecie jest dziecko, które go pokocha.
Wbrew trudnym początkom, to bardzo optymistyczna historia, ponieważ taki właśnie jest miś Mat, pozytywny i optymistycznie nastawiony do otaczającego go świata. W książce przemycone zostało wiele ważnych kwestii, o których ciężko czasem rozmawiać wprost z dzieckiem. Autorce udało się zgrabnie połączyć przygodową fabułę i wartościowe treści. Dziecko styka się z problemem pracy młodocianych w Chinach, a także z różnorodnością religijną na przykładzie Kairu i skrajną biedą w przypadku rodziny segregującej śmieci. To trochę taka książka-zaczepka do dalszej rozmowy o różnorodności, kontrastach w otaczającym nas świecie, ale też o przyjaźni, rodzinie, podróżach.

Za ilustracje do książki odpowiada Tomek Kaczkowski, którego już niejednokrotnie zachwalaliśmy na naszym blogu, więc tym razem ociupinkę przystopujemy. Z niecierpliwością czekaliśmy na pierwszą papierową publikację z ilustracjami Tomka. Doczekaliśmy się! Wyszło super. Miś Mat w wydaniu Kaczkowskiego jest przesympatyczny, szczury Artur i Filemon rozczulająco zabawne, a Sfinks rozłożył mnie na łopatki. Zresztą sami zobaczcie poniżej.
Dodam jeszcze, że książka wydana jest na bardzo fajnym, miękkim papierze, który ciepłym odcieniem łamie kolory ilustracji i tworzy spójny przyjazny klimat całej publikacji. Całość jest też estetycznie złożona – plus za zgrabne i czytelne fonty. Bardzo podoba mi się wprowadzenie odręcznej typografii na początku rozdziałów. Fajny jest także zabieg z towarzyszącym czytelnikowi przez całą książkę Szczurem Arturem, który wyjaśnia trudniejsze zagadnienia lub opowiada co nieco o miejscach akcji.
Tekst: Agnieszka Suchowierska
Ilustracje: Tomasz Kaczkowski
Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Tekst: Weronika Kołodziej, zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Przewodnik Małego WRO

$
0
0
Poznajcie najnowsze "dziecko" Magdaleny Kreis, wrocławianki, kuratorki i współautorki rewelacyjnych Zeszytów do dizajnu, Przepisu na mały dizajn i warsztatów dla najmłodszych 3D czyli Dizajn Dla Dzieci. Publikacja była bezpłatnym materiałem towarzyszącym wystawom w ramach wrocławskich 16. Biennale Sztuki Mediów WRO 2015 Test Exporsure. Przewodnik Małego WRO skierowany był głównie do najmłodszych odbiorców sztuki nowoczesnej. Miał na celu przybliżenie i lepsze zrozumienie wybranych prac w ramach wystawy i jednocześnie zachęcenie młodych uczestników do czynnego uczestnictwa w Biennale. Publikacja zbiera 15 luźnych kart, z czego każda z nich na jednej stronie szczegółowo opisuje wybraną pracę prezentowaną w ramach Biennale, na drugiej zaś zawiera zadanie do realizacji w trakcie zwiedzania wystaw lub samodzielnego rozwiązywania w domu.

Za projekt graficzny publikacji odpowiada Michał Loba i podobnie jak w przypadku Zeszytów do dizajnu czy Przepisu na mały dizajn, znów mamy do czynienia z nietypową, ale bardzo zgrabną graficznie i przemyślaną pod względem składu, dizajnerską publikacją. Okładka ze skrzydełkami to w rzeczywistości "ulotka" z rozpiską, harmonogramem i mapką wskazującą dziesięć miejsc, w których odbywały się wystawy. Wnętrze publikacji to 15 luźnych kartek z opisami prac oraz zadaniami do samodzielnego rozwiązywania. Całość zaprojektowana w oszczędnej palecie kolorów i wydrukowana na grubym papierze. Największym, projektowym smaczkiem jest element wiążący publikację w spójną, nierozłażącą się całość - gumka. Szeroka gumka z naszyta żakardowa metką, dopełnia całości.

No dobrze, ale dlaczego pisząc o założeniach publikacji, pisałem w czasie przeszłym? Tak jak wspomniałem, Przewodnik był publikacją towarzyszącą wystawom w ramach 16-tej edycji Biennale Sztuki Mediów, które trwały do 30-go czerwca. To właśnie w tym okresie książeczka miała największą wartość. Niestety był to okres naszego urlopowania i stąd poślizg z informacją. Jest jednak dobra wiadomość, teksty z Przewodnika Małego WRO wraz z dokumentacjami prac stworzą nową ścieżkę edukacyjną w Czytelni Mediów Centrum Sztuki WRO, pod nazwą "Dogrywka" (przed Biennale była "Rozgrzewka"). Więc gdyby ktoś z wrocławian, lub odwiedzających Wrocław był zainteresowany to zapraszamy na ulicę Widok 7.

Nawet po zakończeniu Biennale publikacja spełnia świetnie rolę dokumentacji powystawowej oraz, co chyba bardziej Wam się spodoba "zeszytu zadań". To teraz ciśnie się pytanie "gdzie dostać ten przewodnik?". Można go otrzymać we wrocławskim Centrum Sztuki WRO, ul. Widok 7, ale, no właśnie, jest małe "ale", resztka nakładu Przewodnika będzie przekazywana w pierwszej kolejności osobom zajmujących się edukacją, sztuką, czy też prowadzącym zajęcia i warsztaty z dziećmi. Jeżeli jednak przyjdziecie, zgadacie i ładnie się uśmiechniecie to nie powinniście wyjść z pustymi rękoma.

Koncepcja programu i Przewodnika Małego WRO: Magdalena Kreis
Projekt graficzny: Michał Loba
Więcej info na: www.malewro.wrocenter.pl


Tekst i zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Historyjki na raz & Nowe historyjki na raz

$
0
0
Chyba nikt nie lubi przerywać sobie lektury. Co prawda słyszałam o ludziach, którzy dobre książki dawkują sobie w kilku podejściach aby za szybko się nie skończyły. Ale ja zdecydowanie należę do grupy ludzi, których przerywanie czytania po prostu wkurza. I powód jest dość prozaiczny – często zapominam na czym skończyłam. Potem wertuję kartki, czytam po kilka razy te same fragmenty i jakoś ulatuje ze mnie radość czytania. Dla takich ludzi ta publikacja (a dokładniej seria) jest wprost idealna. Już sam tytuł sugeruje, że przerwy w lekturze są wręcz wskazane. Historyjki są rzeczywiście krótkie, często dość abstrakcyjne. Trochę jak pourywane sny, zapiski z podróży, notatki ze spotkań. Sam autor nie ukrywa inspiracji dziecięcą nielimitowaną wyobraźnią i frywolnością w budowaniu opowieści. Zmusza czytelnika do tego by oderwał się trochę od rzeczywistości i ramowego myślenia, by poczuć się znów dzieckiem. Oczywiście mowa o starszych czytelnikach, ponieważ ci młodsi będą się czuli wśród tych historyjek jak ryby w wodzie. Tego jestem pewna.

I jeszcze słówko o ilustracjach. Może część z Was już kojarzy, że Adam Wójcicki narysował kiedyś dla Formatu Nussi i coś więcej. I wtedy spodziewaliśmy się raczej, że następną pozycją ilustrowaną przez Adama będzie jakiś komiks. Ale najwidoczniej ilustrowanie książek, to coś co bardzo przypadło mu do gustu i co tu dużo mówić - wychodzi mu to znakomicie. W obu książkach z serii ilustracje wypełniają niemal każdą pustą lukę, są żywe i pomysłowe. Aż trudno mi uwierzyć, że we Francji opowiadania ukazywały się do tej pory w innej formie, prawie bez ilustracji. Wróżę Formatowi francuskojęzyczne wydanie i zdobycie tego trudnego ale też zawsze głodnego dobrych publikacji rynku.

Historyjki naraz, Nowe historyjki na raz
-
Autor: Bernard Friot
Ilustracje: Adam Wójcicki
Wydawnictwo: Format

Tekst: Weronika Kołodziej, zdjęcia: Grzegorz Teszbir

Kup sobie taniej

Małgorzata Detner

$
0
0
Małgorzata Detner o sobie:
Z wykształcenia jestem kostiumografką, z zamiłowania ilustratorką.;) Na co dzień zajmuję się grafiką i ilustracją okładkową ale największą radość sprawia mi rysowanie dla dzieci. W każdym z nas jest coś z dziecka ale we mnie jest tego zdecydowanie więcej. :) Poza tym uwielbiam zabawę kolorem. Kopalnią inspiracji są dla mnie ilustracje ze starych książek oraz prace artystów takich jak Mary Blair, Alice and Martin Provensen czy Fiep Westendorp.

Po więcej świetnych ilustracji zapraszam na blog Małgorzaty lub jej fanpage na facebooku.

Viewing all 244 articles
Browse latest View live